Ależ ja się nie mogłem tego doczekać! Kiedy tylko dowiedziałem się, że teściowie w aktualnej sytuacji pandemicznej zmienili plany urlopowe i zamiast Adriatyku podziwiać będą Bieszczady od razu stwierdziłem, że po prostu musimy im ten urlop zakłócić ich tam koniecznie odwiedzić. Warunkiem było tylko, żeby ani Krzyś, ani Kubuś nie byli przeziębieni i potencjalnie nie rozsiewali zarazków. W dodatku zapowiadała się piękna pogoda, więc już wiedziałem, że rodzinne spotkanie z bieszczadzkimi połoninami jest nieuniknione, choć nie da się ukryć, że 6 godzin samochodem w jedną stronę jak na 2-dniowy weekend w Bieszczadach jest dosyć męczące.
Trasę wybrałem dosyć szybko. Wprawdzie Tarnica kusiła przynależnością do Korony Gór Polski, ale blisko 19-kilometrowa pętla z Wołosatego przez Rozsypaniec i Halicz byłaby zbyt wyczerpująca dla chłopaków, a trasa z Wołosatego niebieskim szlakiem na samą tylko Tarnicę pozostawiałaby u mnie niedosyt.
Wybór padł więc na trasę, której długość dla chłopaków nie stanowiła żadnego problemu, pozwalała dotrzeć na dwa szczyty, w tym jeden powyżej 1 300 m n.p.m., a po drodze odwiedzić jedno schronisko.
Celem dzisiejszej wycieczki zostały Wielka Rawka i, po drodze, Mała Rawka szlakami z parkingu na Przełęczy Wyżniańskiej. Dosyć szybko i łatwo dociera się zielonym szlakiem do pierwszego przystanku, jakim jest Bacówka pod Małą Rawką. Nie zostajemy jednak tutaj na długo, usiąść i tak nie ma gdzie, poza tym robić przerwę po niespełna półgodzinnym marszu nie ma większego sensu. Widoki na tej trasie pojawiają się właściwie od razu. Za naszymi plecami góruje Połonina Caryńska, a nieco dalej, od wschodu widoczny jest wierzchołek Tarnicy.
Od tego miejsca zaczyna się ścieżka przez las i bardziej strome podejście. Po drodze uwagę chłopców skupiają przede wszystkim zielone gąsienice. Zwłaszcza Krzyś, miłośnik motyli, nie może od nich oderwać wzroku, a te które chodziły po szlaku ratował przed zadeptaniem przenosząc na patyczku w bezpieczne miejsce.
Po wyjściu z lasu pozostaje kilka minut podejścia i naszym łupem pada Mała Rawka. Widoki towarzyszą nam cały czas, ale to górach – im wyżej wyjdziesz, tym dalej widzisz. Od tego momentu towarzyszą nam już niemal nieustająco. Na szczycie jest wyznaczony stosunkowo mały teren, a wszystkie znajdujące się tam ławki były zajęte (a przecież nie ma się co pchać jeden n drugiego w czasie pandemii), więc od razu poszliśmy dalej.
Szlak zielony skręca i schodzi w dół do Wetliny, dlatego zamieniamy go na szlak żółty i podziwiając otaczające widoki zmierzamy do głównego celu dzisiejszej wycieczki. Po jakichś 20 minutach jesteśmy na szczycie. Wielka Rawka pokryta jest na szczycie połoniną, co pozwala cieszyć się panoramą Bieszczad we wszystkich kierunkach. Sam szczyt jest podłużny i składa się na niego kilka niewyraźnych wierzchołków. My zatrzymaliśmy się na odpoczynek na wychodni (takiej skale, która wyłazi na powierzchnię), gdzie można było usiąść, odpocząć i się posilić.
Kiedy Krzyś i Kubuś pozowali do zdjęcia na skale, Wielka Rawka sprawiła nam niespodziankę. Oto, nad naszymi głowami Żurawie zaczęły formować klucz i odlatywać na południe. Chłopakom sprawił radość ten kolejny kontakt z przyrodą. Na drugim końcu szczytu znajduje się tabliczka szczytowa, więc jeszcze tylko tam
Wycieczka nie była wyczerpująca, więc po cichu liczę, że uda mi się namówić kogoś i w niedzielę moim łupem padłaby jednak Tarnica…
Ostatnie spojrzenia na Tarnicę. Ostatecznie nie udało się ani namówić rodziny, ani pojechać samemu. Postanowiłem być odpowiedzialny i – chcąc bezpiecznie zawieźć rodzinkę z powrotem do domu – nie dokładać sobie dodatkowego zmęczenia z kolejnych dwóch godzin jazdy samochodem i kilku godzin marszu. Weekend w Bieszczadach i tak wyszedł nam świetnie.
Brak komentarzy